Recenzja filmu

Nie bój się ciemności (2010)
Troy Nixey
Katie Holmes
Guy Pearce

Strach z odzysku

Reklamowanie "Nie bój się ciemności" nazwiskiem Guillermo del Toro to marketingowy cios poniżej pasa.
Reklamowanie "Nie bój się ciemności" nazwiskiem Guillermo del Toro to marketingowy cios poniżej pasa. Autor "Labiryntu Fauna" zabiera nas wprawdzie w podróż po miejscach, które napawają go lękiem i artystycznie stymulują, lecz na przewodnika wybiera Troya Nixeya – komiksiarza, sprawnego stylistę o niewielkim talencie narracyjnym. Razem ponoszą druzgocącą porażkę, choć podejrzewam, że nawet gdyby za kamerą stanął sam Meksykanin, miałby spore problemy z obroną własnoręcznie adaptowanego, opartego na telewizyjnej produkcji z lat 70. tekstu – konserwatywnego, odtwórczego, pełnego dziur logicznych wielkości Rowu Mariańskiego.

Rozgrywający się w XIX wieku prolog, w którym groza idzie pod rękę z czarnym humorem, zapowiada przewrotny dialog z tradycją gotyckiego kina grozy. To pierwsza z wielu obietnic bez pokrycia. Projektowanym odbiorcą reszty filmu jest Kapitan Ameryka – chyba że kogoś z Was zamrożono w latach 40. i przywrócono do życia w zeszłym tygodniu. Schemat goni schemat, a nawarstwiające się klisze zamieniają seans w permanentne deja vu. Ani del Toro, ani Nixey nie mają rewizjonistycznych ambicji, nie interesuje ich gra z przyzwyczajeniami widza, są skończenie poważni i śmiertelnie nudni. Całość przypomina więc zapuszczony, opleciony pajęczynami gabinet strachu. Mamy tu wielkie domostwo, skrywające pradawne zło i odkrywające jego sekrety dziecko; dozorcę ze szpadlem i stalowym zarostem oraz ikoniczny Tajemniczy Ogród; bestiariusz spisany na starodrukach i pozytywkę z piekła rodem, bez której nie obejdzie się żaden pokój dziecięcy. Brakuje tylko sceny, w której bohaterka google'uje rozwiązanie zagadki oraz nieodzownej starej baby z bielmem na oczach. Kardynalnym błędem scenarzystów jest zresztą gra w otwarte karty – już animowana czołówka wyjaśnia, z jakim zagrożeniem będą mieli do czynienia bohaterowie. Nie tylko rozrzedza to misternie budowaną atmosferę grozy, ale i zwalnia twórców z należytego umotywowania działań sił nieczystych.

Pytanie, które nasuwa się samo, dotyczy pojemności konwencji przyjętej przez del Toro i Nixeya – choć mamy do czynienia z filmem australijsko-amerykańskim, znajdziemy tu większość motywów, które jakiś czas temu zadecydowały o sukcesie kina grozy na modłę hiszpańską. Tyle że w takie celuloidowe powidoki, co udowodnił ostatnio James Wan w "Naznaczonym", może tchnąć życie wyłącznie zderzający pierwiastki grozy i humoru pastisz. Ton serio nie pomaga zwłaszcza zagubionym aktorom – mimo iż Katie Holmes angażowali z gorszym skutkiem reżyserzy formatu Christophera Nolana i Sama Raimiego, to na ponury żart zakrawa powierzenie Guyowi Pearce’owi roli farbowanego manekina i niewykorzystanie potencjału świetnego aktora dramatycznego Jacka Thompsona.

Na Zachodzie pisze się o filmie jako o miksie "Lśnienia" z "Gremlinami". Brakuje w nim jednak zarówno kubrickowskiej atmosfery egzystencjalnego rozpadu, jak i narracyjnej "witalności" filmu Dantego. Zostają tylko wycyzelowane obrazki. Piękne kadry i martwe kino.
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Nie bój się ciemności" to remake filmu z roku 1973 Johna Newlanda pod tym samym tytułem. Oryginał był... czytaj więcej
Strach przed ciemnością jest bardzo silnie zakorzeniony w ludzkiej naturze. Zwłaszcza dziecięca... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones